Dzikie wojaże

Górska melisa.

Mija tydzień, dopakowana do granic własnych możliwości wsadzili mnie w pociąg do Wawy (na szczęście do samolotu weszłam już o własnych siłach :D) i rozpoczął się drugi gruziński sezon dzikich wojaży. Oczywiście już zaliczyłam kilka wyjść w góry z aparatem – jednak bliskość Cerkwi i szlaku na Kazbek to super sprawa. Obliczyłam, że jak idę raźnym krokiem, Kazbek widzę już 15 minut po wyjściu z domu, a przy Cerkwi jestem w 30 minut. Ale to ja, a ja, jak to kozica: „mogę iść szybciej, nie jeden chciałby biec” 😀 więc nie mówię tego turystom.

_DSC9487.JPG
Kazbek ze szlaku z Gergeti.

Mam takie wrażenie, jakby od października nie minęło pół roku, ale jakieś dwa tygodnie. Nic się nie zmieniło – śniegu przybyło, ale że topnieje w oczach, po prostu jest urozmaiceniem krajobrazu. Jakbym sobie po tych górkach hasała tak bardzo niedawno. Znam ludzi, znam miejsca – to był powrót jak do siebie. By z kopyta rozpocząć nowy sezon. Wiem, gdzie iść na zdjęcia, wiem, skąd jest ładny wschód słońca – można tak wyliczać. Mimo to Gruzja wciąż zaskakuje i sprawia, że cały porządek i „znanie” może runąć. Szłam ostatnio do grupy wychodzącej na Kazbek o 7 rano. Patrzę i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Nasz znajomy zimą sprawił sobie psa. Piesek jest duży i potrzebuje się wybiegać. Co robi jego właściciel? Powoli jedzie autem z uchyloną szybą, a piesiu truchta obok samochodu. No przecież Gruzin nie będzie się wysilał, po co ma iść z psem na spacer, jak może jechać?! Miałam ochotę zrobić im zdjęcie, ale z racji tego, że to jeden kazbecki szycha, a ja się wstydzę robić ludziom zdjęcia, kiepski ze mnie reportażysta, nie zrobiłam. Musicie sobie wyobrazić ten poranny spacer 😀

_DSC9569.JPG
Moje poranne spacery z towarzyszem Biszkoptem.

Taka to gruzińska rzeczywistość. Stwierdziłam, że po powrocie w październiku bardzo zaczęłam doceniać Polskę, chociażby za sprawność działań. W Gruzji problematyczny jest nawet wydruk ulotek. Serio. Jakoś tracę cierpliwość, kiedy po wymianie 15 maili na pytanie, czy już na pewno wszystko jasne, zastaję informację: „ale tam jest tak dużo załączników (4) i nie wiem jak to połączyć”. a, co lepsze! Poprzednia drukarnia mówi, że potrzebują szerszych plików. Ja: no ok, ale w Polsce drukowaliśmy już na tych właśnie plikach! A oni: widać polskie drukarnie są jakieś inne. O.O nie skomentuję, kto tu jest jakiś inny 😉 Serio, krew mi wtedy ścina i walę łbem o kant stołu. Liczenie do miliona też nie pomaga. Mimo, że powinno, bo powinnam już tą rzeczywistość trochę rozumieć. Owszem, może i tak, no ale… nie mogę. 😀 na mnie uspokajająco działają tylko góry. 😉 Są lepsze niż jakbym sobie zaparzyła 20 torebek melisy na raz.

_DSC9770.JPG
Góry lepsze niż melisa.

Miałam wolne dwa dni i zrobiłam prawie 40 km. Zrobiłam pierwsze przejście na Przełęcz Arsza i sprawdziłam stan drogi w Dolinie Truso. W skrócie: śniegu wpizdu i o ile na Przełęcz idzie się przyjemnie, bo w większości śnieg można ominąć, o tyle w kanionie w Truso zeszła lawina i owszem, zapadając można przeorać, ale to żadna przyjemność.  Dryłuję tak pod górę wczoraj, klucząc góra-dół, pizgało niemiłosiernie i było mi zimno w ręce strasznie, migła mi nawet myśl, że chyba się zawrócę, ale stwierdziłam, że no bez przesady! 😀 jestem nie wyżej niż tylko na 2950m! Ale serio, wiało okropnie. Co dopiero musiało być na Meteo, czy na Kazbeku :O Za to widoki wprost bajkowe. I cieszę się, że zrobiłam to przejście! Uspokoiłam skołatane nerwy i naładowałam baterie na kolejne przygody pt. Agusia KONTRA Gruzińska Rzeczywistość. Teraz mogę stawiać jej czoła. 🙂

 

2 myśli w temacie “Górska melisa.”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s