Dziś, o ile dobrze liczę, mijają trzy miesiące, odkąd wyjechałam z domu, z Polski. Leci szybko ten czas, niesamowicie wręcz. Można powiedzieć, że jestem niemalże na półmetku: w środku sezonowego piekiełka. Nie mam więc czasu na to, by zbyt wiele myśleć, lub, co gorsza, tęsknić.
Ledwie z Armenii wróciłam, a tu od razu jechałam do Rosji. Teraz znowu byłam w Kazbegi 4 dni i żeby za dużo się nie znudzić, znowu pod Elbrus wybywam i to tym razem na ponad tydzień! Robić z grupą pełną aklimatyzację, czyt. będę polować na rododendrony na Czegecie! Znowu na granicy republik pogranicznicy będą mi proponować małżeństwo. Czasem sobie myślę, że nie powinnam się odzywać, ale niee, gdzieżby – ja zawsze ciągnę temat i drążę z nimi głupią gadkę 😀
Będąc w Moskwie jarałam się, słuchając czystego brzmienia rosyjskiego, cały czas mając w głowie, że ja też mówię czysto, tyle że z nalotem południowo rosyjskich republik, co kiedyś usłyszałam od jednego Białorusina. Będąc w Kabardino-Bałkarii doszłam do wniosku, że przecież faktycznie – oni mają taką cudaczną naleciałość! Więc może nie jest jeszcze tak źle z moim rosyjskim ze skrzywieniem.
Podoba mi się to, że podobnie jak w Polsce, ludzie na szlaku witają się ze sobą. Mijam jakiegoś dziadka, mówię: privet! a on się zatrzymuje i z zachwytem do mnie:
-Ojej, piegi! Ściągnij te okulary! Ojej, jaki piegus śliczny!
No tak, piegów mam nad wymiar, a to wszystko przez to, że mnie tak jara to wysokogórskie słońce! Wykorzystałam już całą tubkę kremu z filtrem, a gdzie tu do końca sezonu! A zdarzy się raz, że zapomnę sobie posmarować o, chociażby pod kolanami – raczek murowany i potem chodzę jak taki poparzony słońcem paralityk. A jeszcze potem łupię się jak jaszczurka, zrzucająca skórę.
Tak w ogóle, to na Elbrusie ostatnio pizgało gorzej jak w Kieleckiem, jeden dzień więcej trzeba było kiblować, a wyzwaniem było wyjście do toalety, mam nadzieję, że tym razem warunki będą lepsze 😉

Tak jeszcze mi się przypomniało, jak w maju byłam pod Elbrusem z Anią i zarządzająca naszym zaprzyjaźnionym hotelem pani Tatiana, widząc nakręconą jak bączek Agusię, ciągnącą Anię za sobą przystanęła i stwierdziła:
-Co, męczy Cię ta Aga?
Nie wiedziałam, że to aż tak widać 😀 czasem się zastanawiam, co ze mną nie tak, że ludzie ledwie spojrzą, a już czytają ze mnie jak z otwartej książki 😉 Ostatnio, jak siedziałam w kuchni, czekając na wyprawienie grupy, bałkarscy przewodnicy mieli ze mną niezły ubaw, bo zadawali mi dziwne pytania (typu: wyobraź sobie, że jesteś w lesie, pada deszcz, a Ty jesteś obok chatki: wejdziesz?) i na podstawie odpowiedzi robili mi mój portret psychologiczny. Nie wiem jakim cudem, ale w większości się im to sprawdziło 😀
Za niedługo będę pod Elbrusem tak znana, jak Agnieszeczka w Meteo. 😉 A’propos! Nie mogę się doczekać Kazbeku! Trzeci raz będę w tym sezonie pod Elbrusem, a w Meteo jeszcze ani razu! Stęskniłam się troszkę za tym klimatycznym syfem, co by nie patrzył. Ale już niedługo!:)
Za to dryłując z kontenerka do góry (taki hobbistyczny spacerek na Skały Pastuchowa) na wysokości jakiś 3800m, miałam niespodziewane spotkanie: z najprawdziwszym, rudym Lisikiem! :O pewno szukał jakiś resztek jedzenia, nawet chciałam mu coś rzucić, ale nie był zainteresowany. Przystanął, zmrużył oczka i pobiegł w swoją stronę. Byłam w podwójnym szoku: spotkać lisa na takiej wysokości, a w dodatku zrobić mu zdjęcie małym obiektywem!
Czytam sobie właśnie książkę, jaką przywiozłam z Moskwy – z mojej ulubionej serii Metro 2035 – „Dach Świata”, którego akcja dzieje się właśnie w okolicach Elbrusa. Jaram się i książkę oczywiście zabieram ze sobą, by jeszcze lepiej wczuć się w klimacik! 😀
Korzystając z wolnego i w miarę stabilnej pogody, poszłam dziś sobie rano na szybką przebieżkę na Cerkiew. Oczywiście przyłączył się do mnie rudy psiak (swój do swego podświadomie ciągnie, normalka) i towarzyszył mi całą drogę tam i z powrotem. A przy okazji – jaki z niego model – zapozował pierwsza klasa! 😀 Nie był to znajomy Biszkopcik, ale jakaś mieszanka rasy kaukaskiej: najpierw sobie myślę, że taki olbrzym obok człapać będzie… najśmieszniejsze jest to, że akurat miałam na sobie koszulkę z kotem 🐱 Był jednak tak pocieszny, niezdarny ze swoimi wielkimi łapami, a jak się cieszył, to mu ślina z pyska kapała, że nawet Kociarze serce zmiękło i na koniec spaceru dostał nawet starego kabanosa, który leżał u nas w lodówce 😀
A! no i wreszcie esencja kolorów! Tak na odmianę chłodu Elbrusa.
Uciekam dopakowywać ostatnie rzeczy, papa!
