Do Wilna wracam po niemalże 10 latach. Tak, w Wilnie byłam, ale jednak jakby mnie tam wcale nie było. To znaczy ja tamtego razu w ogóle nie uznaję, jako „bycie”. Już tłumaczę – blisko 10 lat temu (!), wracając z Erasmusa w Tallinnie, spędziłam na wileńskim dworcu autobusowym ponad 3 godziny, czekając na przesiadkę do Warszawy. 3 godziny z trzema walizkami! Na zewnątrz jarmark bożonarodzeniowy, a ja nie mogłam się ruszyć na krok, bo było późno i przechowalnia bagażu była już zamknięta! 3 godziny! Nie zapomnę, jak jakiś wileński Polak stał chwilę ze mną i gadał, a potem przyniósł mi kawę, bym się chociaż napiła. Od tego czasu mam nauczkę na całe życie – gdziekolwiek jadę – nie ważne, czy na dwa dni, czy na pół roku – tylko plecak, nigdy więcej żadnych walizek!
Do Wilna więc wracam. Jakby mnie tu nigdy wcześniej nie było. Tym samym odwiedzając swój 26-ty kraj. Bo poprzedniego razu nie zaliczyłam do swojego rankingu. 😉
Tegoroczna majówka ułożyła się perfekcyjnie. Dzięki dwóm dniom urlopu wypoczęłam – i to prawdziwie! – całe 6 dni. Mogłabym 9, ale w piątek strategicznie zjawiłam się w pracy – zaoszczędziłam dzień wolnego, ale 8 godzin szybko zleciało i znowu weekend! 😆 Wykorzystałam ten czas zarówno górsko jak i wyjazdowo. A nawet odwiedziłam dwa państwa – Słowację i Litwę!

W sumie to namówiłam Mamę na wycieczkę na Litwę, organizowaną przez pobliskie biuro https://www.dmprzewozy.pl/wczasy-i-wycieczki – polecam! 🙃 super organizacja!
Wilno z południa Polski jest szmat drogi, autobus z przesiadką, bilety wychodziły dość drogie, więc pozwoliłam sobie na ten luksus, że ktoś wszystko ogarnął za mnie – czasem tak też fajnie. Tym bardziej, że trafiliśmy na świetnego przewodnika, pana Henryka, dzięki któremu bardzo dużo dowiedziałam się o Wilnie – pogmatwanej historii miasta na pograniczu. A ja granice bardzo lubię poznawać od środka.
Pierwszym przystankiem podczas naszego wyjazdu było Kowno. Drugie pod względem liczby mieszkańców miasto Litwy (około 289 tys. mieszkańców w 2020 roku) i największy ośrodek przemysłowy kraju. Leżące nad Niemnem (jak u Orzeszkowej!!), u ujścia drugiej rzeki – Wilii. Za największą atrakcję Kowna można uznać zamek, a tak właściwie jego ruiny. W otoczeniu rabaty tulipanów robił naprawdę duże wrażenie!
Z Kownem związany jest również Adam Mickiewicz (którego to śladami można nazwać tą wycieczkę! 😉 ), który po skończeniu studiów musiał odpracować tam 4 lata jako nauczyciel. Był niepocieszony prowincjonalnym miasteczkiem, tak często jak mógł uciekał do Wilna, ale mimo wszystko nauczycielem był dobrym. 😁 Ciekawostka – to właśnie w Kownie w latach 70-tych powstał pierwszy deptak w całym Związku Radzieckim – wcześniej niż moskiewski Arbat!
A ten motyw na muralu babki kurzącej fajkę jest chyba dość popularny, bo widziałam dziewczynę z torebką bawełnianą o identycznym wzorze 😉





Po drodze do Wilna zdążyło się wypadać i to był jedyny deszcz podczas tej majóweczki. Potem już tylko słońce, niebieskie niebo i piękne obłoczki! Choć rześko. 😅
Wilno. Pamiętam, jak decydując się na wyjazd na Erasmusa, miałam do wyboru uczelnie w Tallinnie, Rydze i w Wilnie właśnie – ja wybrałam tą stolicę najbliżej Rosji. 😉 Największe miasto i stolica dzisiejszej Litwy, leżące nad dwoma rzekami – Wilią i Wilejką. (Spodobała mi się ta nazwa – Wilejka. Nazwałam tak matrioszkę, którą kupiłam do swojej kolekcji). Niczym Rzym – leżące na siedmiu wzgórzach (chociaż niektórzy wyliczają ich osiem lub nawet dziewięć…Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym na jakieś dwa nie weszła… ) Historyczna stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego, a następnie jedno z większych miast I Rzeczypospolitej. Tuż obok Krakowa i Lwowa. Uniwersytet Wileński, założony przez króla Stefana Batorego, był drugim najstarszym polskim uniwersytetem, po krakowskim założonym w 1364 roku oraz przed lwowskim założonym w 1661 i warszawskim. W czasach dwudziestolecia międzywojennego znowu polskie. Po II wojnie światowej – znowu i do dziś dnia – już nie.

Asocjacja do Lwowa towarzyszyła mi nieustannie! Tym bardziej, że całkiem niedawno czytałam dobry reportaż o tym mieście – również o jakże analogicznej historii. Tylko że kiedy byłam we Lwowie – polskość wymieszała się dość solidnie i nie była tak odczuwalna jak w Wilnie. Jakby ją zaduszono. Fascynują mnie te historyczno-kulturowe niuanse. Z przyzwyczajenia, jak to na wschodzie, zaczynam rozmawiać po rosyjsku, a tu pani odpowiada mi czyściuteńką, śpiewną polszczyzną (niczym z Podlasia – a fachowo nazywa się to dialekt północnokresowy):
– Pani Polka? – pytam.
– Z dziada pradziada! Pani kochana, my tu u siebie jesteśmy! Tylko nam dowody na litewskie wymienili!
Po wojnie Wilno, jako część Litwy, znalazło się w granicach Związku Radzieckiego. Polacy chodzili do polskich szkół, ale mieli w programie również naukę litewskiego oraz rosyjskiego, a dodatkowo język obcy – angielski, niemiecki czy francuski. Takim oto sposobem mówili w co najmniej czterech językach – w tym trzech biegle. Od dawna używane jest gwarowe określenie Polaków na Wileńszczyźnie – a nawet na całej Liwie – jako Wilniuki, rzadziej Wilniucy. W dzisiejszych czasach ponad 16% mieszkańców Wilna jest narodowości polskiej, a na całej Wileńszczyźnie – 23%. Litwa jest jedynym poza Polską krajem, w którym po dziś dzień istnieje pełny system oświaty w języku polskim.







Jak Wilno, to oczywiście Mickiewicz… Litwin piszący dla Białorusinów po polsku i jego „Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy”, które to w gimnazjum potrafiłam wyrecytować aż do 65. wersu (IV Księga „Pana Tadeusza”. BTW! „Pan Tadeusz” został przetłumaczony na 34 języki świata – w muzeum Mickiewicza jest gablota, w której znajduje się tłumaczenie m.in. kaszubskie, wietnamskie czy też chińskie). Najwięcej tablic upamiętniających kogoś w Wilnie poświęconych jest właśnie Mickiewiczowi, który kochał to miasto całym sercem, ale z którego po procesie Filomatów i Filaretów został wywieziony w 1824 roku na wygnanie i już nigdy nie było mu dane do Wilna powrócić. Zachowało się 7 domów, w których Adam Mickiewicz mieszkał. W dawnym klasztorze bazylianów znajduje się tzw. Cela Konrada, w której był więziony poeta i gdzie toczy się akcja trzeciej części „Dziadów”, jest muzeum Mickiewicza i jego pomnik. W Wilnie mamy ulicę Adama Mickiewicza, gimnazjum Adama Mickiewicza z polskim językiem nauczania, restaurację „Pan Tadeusz“, która znajduje się w Domu Kultury Polskiej. Wilno przesiąknięte jest Mickiewiczem, więc miałam namiastkę literackiej wycieczki, które tak bardzo lubię 😉
Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie!…
O matko, jakie to jest szczęście – zobaczyć na własne oczy coś, o czym czytało się dawno temu i co wyryło jest w pamięci! Uwielbiam to w swoich dzikich wojażach!




A’propos religijnych aspektów Wilna: dużo pięknych kościołów* (a każdy wystrój totalnie inny!) obraz Matki Bożej w Ostrej Bramie, kościół św. Ducha z oryginalnym obrazem Miłosierdzia Bożego – przed pandemią sporo wycieczek z Polski miało charakter pielgrzymek. Każdy znajdzie na Wileńszczyźnie coś dla siebie! 😉 *w całym Wilnie znajduje się 35 kościołów, w tym katolickie, protestanckie, prawosławne i unickie cerkwie, synagoga a nawet świątynia karaimska.
Prócz asocjacji do Lwowa, spacerując po Wilnie sporo miałam i nawiązań do Tallinna, w którym to spędziłam pół roku. Niby ta sama „Pribaltika”, ale jednak Estonia – chociażby ze swoim językiem, należącym do grupy ugro-fińskiej wydaje się bliższa Skandynawii. A Łotwa i Litwa – to dopiero prawdziwi Bałtowie! Wilno sprawia wrażenie spokojnego, pełnego przestrzeni. Wiele budynków wykonanych zostało w stylu tzw. Baroku wileńskiego – ciekawostką jest, że do architektury litewskiej w ogóle nie zdążył dotrzeć renesans – od razu wjechał barok!

Jeszcze jedna ciekawostka, o której opowiadał pan Henryk (który okazał się również zapalonym pszczelarzem, więc od razu skojarzył miejsce, gdzie pracuję): Litwa parę lat temu wprowadziła euro – eto raz. Zwiększono również akcyzę na alkohol, bo przeliczając liczbę ludności na liczbę wypitych litrów alkoholu wychodziły jakieś kosmiczne ilości, pokazujące, że cały naród litewski chleje na umór – eto dwa. Litwini znaleźli na to sposób – nadal dużo piją, ale zaopatrują się na Łotwie lub w Polsce – przewożąc np. piwa całymi skrzynkami 😆 Cóż, taki mają klimat….
Wieczorami czas wolny – no oczywiście nie usiedziałyśmy na dupie i poszłyśmy na spacer. Załapałyśmy się z Mamą na koncert, organizowany przez TVP z okazji 3.05, ale z racji tego, że takie rzeczy mnie nie kręcą, poszłyśmy dalej. Obeszłyśmy mury miasta i trafiłyśmy w cudowne miejsce – Wzgórze Bastei. Akurat przyświeciło niesamowicie złotym promieniem i stała się magia: kwitnące drzewo, soczysta zieleń, huśtawka, a w tle miasto… Oczywiście do huśtawki była ustawiona kolejka, ale nie odpuściłam, dzięki czemu miałam okazję się pobujać jak małe dziecko 😆 Poczułam wtedy, że właśnie teraz-w tym momencie czuję, że cieszę się chwilą i prawdziwie odpoczywam, nie myśląc o niczym. O to zawsze chodzi w podróżach – o takie chwile, o takie wrażenia!

Poza tym udało mi się „zaliczyć” jeszcze jeden punkt ze swojej podróżniczej checklisty, który jest obowiązkowy w każdym mieście, do jakiego zawitam – miasto z góry. Weszłam na dzwonnicę kościoła św. Jana, znajdującego się na terenie Uniwersytetu Wileńskiego, a stamtąd takie widoki:




W Wilnie jeszcze jedno miejsce zrobiło na mnie duże wrażenie – cmentarz na Rossie. Jedna z niewielu polskich nekropolii narodowych za granicą (obok Łyczakowskiego we Lwowie czy Les Champeaux w Montmorency). Rossa w rzeczywistości składa się z kilku cmentarzy. Na przełomie XVIII i XIX wieku rozpoczęto budowanie nekropolii poza obrębem miasta. Od 1801 roku pełnił funkcję cmentarza miejskiego i szybko zyskał miano elitarnego. W 1847 roku zabrakło miejsca na kolejne pochówki, wobec czego powstała druga część cmentarza, czyli tzw. Nowa Rossa. Tam znajduje się Cmentarz Wojskowy, na którym leżą polegli w wojnie z bolszewikami 1920 roku i członkowie wileńskiej Armii Krajowej oraz tzw. mauzoleum Matka i Serce Syna. Z racji Święta Konstytucji 3.05, widoczne z daleka – złożono tam masę wieńców w polskich barwach. Od razu wiedziałam, o jakiego Syna chodzi. Spoczywa w nim ciało matki Józefa Piłsudskiego wraz z sercem Marszałka. I znowu ta pogmatwana historia… Piłsudski mawiał, że miał „trzy słabości w życiu: Wilno, dzieci i papierosy”. Wyparł bolszewików z Wilna i przyłączył je do granic II Rzeczpospolitej – za co Litwini go znienawidzili. Spoczął na Wawelu, ale wedle jego życzenia – serce spoczęło w Wilnie.
Warto pospacerować po całym cmentarzu, bo architektoniczne perełki położone są w rożnych miejscach. Leży tam ojciec Słowackiego, Joachim Lelewel czy poeta Władysław Syrokomla. Symbolem cmentarza jest pomnik Anioła Śmierci –nagrobek Izabeli Salmonawiczówny z 1903 roku. Czarny anioł ze skrzydłami, smutno spoglądający w dół. Dzięki staraniom darczyńców i ludzi dobrej woli odrestaurowany i pięknie zachowany.
Spacerując po Rossie znowu naszła mnie taka zaduma. Kiedyś to była Polska, leżą tu Polacy – kawał zagmatwanej historii, a pomiędzy nią kruche, ludzkie życie i pomniki, na których ledwie widać nazwisko czy datę urodzin i śmierci.
Ogólnie to śmiałam się, że z Cmentarzu na Rossie mam więcej zdjęć, niż z centrum Wilna…. 😅




W ostatni dzień naszej litewskiej przedłużonej majówki odwiedziliśmy Troki – po litewsku Trakai – to miasteczko leżące zaledwie 28 km od Wilna, na Pojezierzu Wileńskim. Niczym Wenecja. Tuż obok znajduje się miejscowość Stare Troki – pierwsza stolica Litwy. Pierwszy zamek wzniósł w Starych Trokach książę Giedymin, który przeniósł tu stolicę Litwy. Warownia ta zniszczona została przez Krzyżaków w 1391 i już więcej nie odbudowana. Zastąpił ją położony w większej odległości od granicy nowy zamek wybudowany na półwyspie jeziora Galwe nazywany Nowe Troki. Tam też pod koniec XIV wieku książę Kiejstut rozpoczął budowę drugiego zamku w Trokach położonego na wyspie jeziora Galwe. Z Trokami zapewne każdemu Polakowi nasuwa się myśl powiedzenie „bierz dupę w Troki”, czyli, w wolnym tłumaczeniu – „spadaj jak najdalej”. 😆A tak właściwie „troki” to nic innego jak ‘rzemień, pas, postronek, powróz do przytraczania czegoś; też rzemień przy uprzęży końskiej’.
Troki to bardzo urokliwe miasteczko – zachowało się dużo charakterystycznych karaimskich kolorowych domków z trzema oknami. Według ich tradycji, dom powinien mieć trzy okna wystawione na ulicę – jedno okno przeznaczone jest dla Boga, drugie dla Księcia Witolda a trzecie dla domowników. Bardzo mi się tam podobało!






Z Trokami związana jest jedna ciekawa sprawa – miasteczko zamieszkuje społeczność Karaimów, licząca dziś kilka tysięcy osób, z czego około 1600 w Europie. Grupa etnicza przybyła na Litwę z Krymu. Zachowali swój język, wyznają własną religię – karaimizm, która wywodzi się z judaizmu. Za główną różnicę pomiędzy Żydami a Karaimami można uznać fakt, że ci drudzy negują rabinów, uznają tylko tradycję pisaną, w szczególności Torę. Jak znaleźli się na Litwie? W średniowieczu zaprosił ich tu Wielki Książę Litewski Witold Kiejstutowicz. Do dziś funkcjonuje tu Muzeum Etnograficzne.
A’propos Księcia Witolda (no mówiłam, tam historia jest na każdym kroku!) – to kuzyn naszego Króla Władysława Jagiełły, który został jego namiestnikiem w dalekiej Litwie – można powiedzieć, że za jego czasów Litwa sięgała od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego. Z jednej wypraw przywiózł do Troków około 400 rodzin karaimskich i tatarskich – za ich wierność oraz waleczność przyznał im prawa i ziemię na własność, dzięki czemu mogli rozwijać i podtrzymywać swoje tradycje, obyczaje, kuchnię. I tak już pozostało. Miałam okazję spróbować ich kuchni. W ogóle śmiałam się, że jadłam grzecznie to co podano – trzy dni pod rząd mięso na obiad – chyba miesiąc nie będę teraz jadła po tym wyjeździe 😆 ale nie powiem, wszystkie dania lokalnej kuchni były bardzo smaczne. Litewskie kartacze czy właśnie karaimskie kibiny – pierożki nadziewane mięsem (przypominały mi czebureki, ale wypiekane są w piekarniku). Dobrze doprawione, podane z kubkiem rosołku – pychota, zjadłam ze smakiem, ale najlepszy i tak był deser. Czyli kawa. Dobra, mocna, czarna kawa po karaimsku. 😉 do dziś czuję jej smak 😆

Odpoczęłam sobie przez tą majówkę. Tak po prostu, nigdzie się nie spiesząc, chłonąc wrażenia, bujając się na huśtawce z widokiem na Wilno i rozmyślając nad pogmatwaną historią miasta na pograniczu i kruchym ludzkim życiem pomiędzy tymi granicami i tą historią… Cieszę się, że wreszcie, po 10 latach było mi dane tam pojechać!
*****
Jakoś w kwietniu znowu miałam straszny sen, że obudziłam się w październiku i buki robią się czerwone – czas pojechać w Bieszczady (nie wiem, czemu sobie tak uroiłam, skoro i w Beskidzie Żywieckim, a nawet małym są piękne, bukowe lasy!). Całe szczęście to był tylko koszmar i wreszcie przyszła wiosna. Póki co chłodna i deszczowa, ale przynajmniej jest jasno i zielono. Rzucił mi się w oczy gdzieś ładny wiersz, napisany przez Tomasza Różyckiego:
„Jeśli wiosna zawodzi, wtedy stań się wiosną—
masz w sobie tyle światła, by z łatwością ogrzać
to, co w zasięgu ramion, może także wzroku
(…)
Bądź wiosną,
zielonym ogniem traw, ich krwią, ich kwietniem, słońcem”.
Trzymajcie się ciepło – przełączmy się w tryb „byle do lata”, ale z naciskiem na wieczne „carpe diem”! Pozdro spod rzepakowej Babiej Góry!! 🙃
