Dzikie wojaże

10 powodów, dlaczego lepiej NIE przyjeżdżać do Gruzji.

To były moje pierwsze święta poza domem. Smutno trochę – niby widzisz i gadasz, ale tego nie poczujesz, za nic w świecie. A jakbym sobie takiego baranka ucieranego wciągnęła… Z rodzeństwem zawsze pożeramy go na trzy i kłócimy się przy stole, kto zje głowę, kto środek, a kto zad. 😀 Ale cóż, jestem tu, gdzie jestem, plusem jest to, że w niedzielę świętujemy po raz kolejny, tym razem Paschę prawosławną, więc poniekąd to podwójne świętowanie.

Już dawno chodził mi po głowie pewien artykuł. Korzystając z wolnych dni i beznadziejnej pogody (bez komentarza na ten temat. W zeszłym roku czuć było wiosnę, a teraz nadal tkwimy w głębokiej zimie) wreszcie udało mi się przelać słowa z głowy na papier. Poczytajcie sobie pełen spostrzeżeń tekst, pod tytułem 10 powodów, dlaczego lepiej NIE przyjeżdżać do Gruzji.

_DSC4192BBBBBB

Muszę przyznać, że jeżeli jest na tym świecie coś, w czym można zakochać się od pierwszego wejrzenia, definitywnie może tym być Gruzja. Tak się stało i ze mną – wpadłam, jak śliwka w kompot, od razu po same uszy. Do dziś czasami przeklinam tę chorą miłość. Przecież mogłabym sobie za obiekt westchnień wybrać cudowną Chorwację z palmami i lazurową wodą, lub chociażby, jakbym się bardzo na ten Wschód uparła to jakiś Lwów czy Petersburg i wracać tam z utęsknieniem, chodzić po knajpkach, popijać kawę i zagryzać ciasteczkami, bo ach, jakie oni mają tam słodycze! Ale nie. Jeżdżę do Gruzji.

Przysłowiowe dziesięć argumentów równie dobrze może rozwinąć się w metaforyczną nieskończoność. Gruzja wciąga jak narkotyk, a te są powszechnie złe i szkodliwe. W dodatku całkowicie bezsensowne. (A mimo to ludzie je zażywają, prawda? Coś w tym jednak musi siedzieć głębszego, na mocniejszą rozkminę). Przekonałam się o tym sama, kiedy po raz pierwszy poczułam wilgoć poranka na lotnisku w Kutaisi i konia, pasącego się tuż przed jego budynkiem. Od razu stwierdziłam: coś tu nie gra. Delikatne odchylenie od normalnego obrazu postrzegania świata. Na pytania: „Tęsknisz za Gruzją?” reaguję uniesieniem brwi i ironicznym uśmieszkiem. Tęsknić to ja mogę za karpatką, albo piwem z sokiem w upalne popołudnie. A mimo to wciąż tu wracam i czasem aż za głowę się łapię, dlaczego to robię i po co mi to?

            Jednym z głównych powodów, dla których do Gruzji nie powinno się jechać jest życie według zasady, przepraszam bardzo za to dosłowne i wulgarne zdanie, „miej wyjebane, będzie ci dane”, która jest chyba ich narodowym motto. Jasne, mogę się zgodzić, że czasem to jest fajne, spontaniczności nie mówię nie, ale tylko wtedy, kiedy nie jest głupotą. Nie ma co się starać, napinać, a co najważniejsze planować, bo to i tak się w Gruzji nie uda – po prostu żaden plan nie ma planu bytu. To trochę życie według zasady fatum – żyjesz tak, jak żyjesz, nic nawet nie starając się zmienić, bo i tak los jest z góry przesądzony. Walka z losem? To niczym walka z wiatrakami. Możesz się starać, napinać, prosić i zawodzić, tylko… Po co? Miej wyjebane. Wstawaj po południu, pij wino, hulaj dusza. Na dłuższą metę, lub, co gorsza, współpracę – niewykonalne, po prostu nie da się tak żyć. Żeby oszczędzić sobie nerwów, to naprawdę jest jeden z głównych powodów, dla których Gruzja nie nadaje się dla każdego.

            Idąc za zasadowym ciosem, nie warto też odwiedzać tego kraju ze względu na życie według zasady „przewróciło się, niech leży”. Niektórych to może straszliwie drażnić, a widać to gołym okiem, bo wręcz nie sposób tego przeoczyć. Przy górskich drogach ujrzeć możemy masę różnych dziwnych pamiątek, jak chociażby traktor do odśnieżania, który odmówił posłuszeństwa. I tak stoi już od lat, aż go rdza żre. Stoi i straszy. Jakby nie można było coś z tym zrobić! No ale po co… nie wspomnę nawet o konstrukcjach budowlanych, przyprawiających o palpitację serca inżynierów budownictwa. Ludzie nie dbają o nic – nie ma ogródków przed domem, nie ma kwiatów, sprzątniętych ulic… Są za to wszechobecne śmieci (powoli wygląda to jak jakiś armagedon! Śmieci w rzece, śmieci na ulicach, śmieci przy bazie wspinaczy na Kazbek, śmieci wszędzie!), kurz, pył. Okropne niedbalstwo.

            Powód numer trzy: chaos. Wszechogarniający i wszechmocny. Paraliżujący. Dobrym przykładem są drogi i drogowa dżygitowka. Niby są jakieś zasady ruchu drogowego, ale to tylko teoria. Praktyka całkowicie odbiega od jej wyobrażenia. Tak właściwie, to każdy jedzie jak chce. Wszyscy na siebie trąbią (czasem szybkie „trąb” przetłumaczyć można jako „hej! Usuń się, bo jadę”. Kolejne krótkie „trąb” = „dzięki!”. Długie „trąąąąb” – coś w stylu „spadówa chamie!” Cały słownik trąbnięć można by stworzyć.), tysiące aut (a drogi, o dziwo, tu szerokie), gwar – jeżeli ktoś chciałby zobaczyć i wyobrazić sobie, czym jest chaos, Gruzja jest tego idealnym, naocznym przykładem. Chaos panuje też w innych dziedzinach, jak na przykład gastronomia. Do knajpy przychodzi duża grupa, składamy wspólne zamówienie (czyli jednolite dla wszystkich), ale i tutaj wkrada się nieprzewidywalny chaos, który w stresujących chwilach opanowuje gruzińskie mózgi, paraliżując je skutecznie i wyłączając z działania.

38635890_292587108164280_7981227521590951936_n

            Cztery: życiowe nieogarnięcie. Poniekąd jako kontynuacja przykładu powyżej, czyli restauracji. Kiedy w końcu udało się przygotować to, co zamówili klienci, nastaje chwila (dłuższa chwila) ciszy i znowu ten wzrok ciemnych oczu, jak cielęcia na malowane wrota. Co robić teraz? We mnie zaczyna się już gotować. Przecież trzeba to roznieść! Ludzie głodni, czekają na śniadanie, a ci stoją i nic. Albo jak zaczynają roznosić, to totalnie mylą zamówienia. (Zamówionym było takie samo chaczapuri i sałatka dla wszystkich + kawa/herbata. Więc to z kawą i herbatą okazał się największy problem). Nie wiedzą, zapomniały co dla kogo, więc stoją i nie robią nic. A ja wtedy błyskam piorunami i myślę sobie: ludzie, ogarnijcie się choć minimalnie, tu nie trzeba wiele! Troszeczkę zaangażowania! Może to ja jestem harpagan i narwaniec pierwszej klasy, robienie wszystkiego na JUŻ mam we krwi i rodzinne, no ale tak obiektywnie rzecz ujmując… to są nieogarnięci.

            Mało? Mam kolejny argument – sławetne „nie da się”. No nie da się i już! W Gruzji problematyczny jest nawet wydruk ulotek. Serio. Jakoś tracę cierpliwość, kiedy po wymianie 15 maili na pytanie, czy już na pewno wszystko jasne, zastaję informację: „ale tam jest tak dużo załączników (4) i nie wiem jak to połączyć”. a, co lepsze! Poprzednia drukarnia mówi, że potrzebują szerszych plików. Ja: A nie da się obciąć w programie? Nie, nie da się. Ja: no ok, ale w Polsce drukowaliśmy już na tych właśnie plikach! A oni: widać polskie drukarnie są jakieś inne. O.O nie skomentuję, kto tu jest jakiś inny. Serio, krew mi wtedy ścina i walę łbem o kant stołu. Liczenie do miliona też nie pomaga. Mimo, że powinno, bo powinnam już tą rzeczywistość trochę rozumieć. Owszem, może i tak, no ale… nie mogę. Ten naród mnie wykończy.

            Gruzińskie zamieszanie potrafi wyprowadzić z równowagi. Ten robi to, drugi tamto, wygląda, jakby dużo się działo, ale tak naprawdę… nie dzieje się zupełnie nic. Bo gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Stoi sześciu Gruzinów nad wiadrem białej farby. Jeden dolewa mieszalnik, drugi miesza, cała reszta patrzy. Zanim farba uzyska w miarę odpowiedni kolor, mija jakieś 40 minut. A co się okazuje potem?  Ha, zdziwko! Ściany są całkowicie innego koloru, lub, co gorsza, Gruzinów poniosła ich kaukaska fantazja i na ścianach widzimy panterkę. Bo przecież oni wiedza lepiej!

            A wiecie, co jeszcze doprowadza moją krew do wrzenia? Ich wielkie, ciemne, dziecinnie zdziwione oczy, o których już gdzieś wyżej napomknęłam. Faktura? Jaka faktura? Co to faktura? Niemożliwe, że poprzednio coś takiego u nas dostaliście. (Cały czas gapiąc się z tym naiwnym zdziwieniem jak cielę na malowane wrota). My nie wystawiamy faktur. Serio. Jest to tak szczere i naturalne zdziwienie, że niejeden już na te oczyska się nabrał i porządnie naciął. Jeżeli nie chcecie paść ofiarą takiego psychologicznego oszustwa, bo te ich oczy ciemne takie ładne kaukaskie, a jak szczerość z nich płynie, to kategorycznie odradzam wszelakie załatwianie czegokolwiek z Gruzinami i tym bardziej dowodzenie swojej racji! To zawsze kończy się Waszą druzgocącą klęską!

            Jeszcze a’propos dowodzenia swojej racji. Uchowaj Boże tych, którzy zaczynają kłótnię z Gruzinami. Narodową cechą Polaków jest narzekanie, a Gruzinów obrażalstwo. Gruzin ma zawsze rację, bo jest Gruzinem, a jeżeli racji nie ma, patrz punkt pierwszy. Ich narodowa duma nie pozwala na udowodnienie tego, że są w czymkolwiek gorsi, albo że się mylą. No nie przegada, żadnymi argumentami. W pewnym momencie Gruzin po prostu się obrazi, śmiertelnie się obrazi. Po czym, po kilkunastu minutach, z triumfalnym błyskiem w oku zapyta: „No i dlaczego się przestałaś odzywać, obraziłaś się?”

31090124_1837291696321442_918883186_n.jpg

            To już chyba ósmy powód z rzędu, a jaki istotny. Czas! Poczucie czasu w Gruzji nie funkcjonuje. Jest gorzej niż we Włoszech i Hiszpanii razem wziętych. Jeżeli jesteście punktualni jak Niemcy biegnący na biznesowe spotkanie, Gruzja definitywnie doprowadzi Was do rozstroju komórek nerwowych, a może i stanu przedzawałowego – nie polecam! Gruzinów trzeba traktować jak przedszkolaków i na zapas podawać im godzinę stawienia się w pracy gdzieś godzinę wcześniej, niż ta ustalona – przecież to pewne, że i tak się spóźni, więc chociaż się wyrówna… Najgorsze jest to, że można to powtarzać w nieskończoność – nie spóźniaj się, turyści będą zdenerwowani! Nic sobie z tego nie robią i do pracy stawiają się niesamowicie spóźnieni, ale zawsze z tym samym beztroskim uśmiechem, mówiącym: przecież nic się nie stało! Jednakże, by pogłębić stan przedzawałowy mogę ostrzec, że zawsze może być gorzej, gdy zamiast spóźnienia, Gruzin nie pojawia się wcale. I o, tyle.

            Dziewięć – gruziński letarg. To jak zastygły żar, unoszący się w powietrzu podczas upalnego dnia gdzieś w ciasnej ulicy Tbilisi. Niestety jednak rozprzestrzenił się na cały kraj i często w Gruzji możemy przyuważyć grupkę kilku mężczyzn, siedzących na ławeczce przed rozwalającą się chatką, których jedynym zaangażowaniem jest obgryzanie pestek słonecznika i zawody w stylu „kto dalej splunie”. Totalne zawieszenie w czasoprzestrzeni. Niech się dzieje wola nieba, a choćby z nią i trzęsienie ziemi! Faktycznie ma to związek z czasem. Może ich spóźnialstwo to po prostu odwieczne pokłady stoickiego spokoju, który drzemie w ich ciałach i głowach?

            Powód dziesiąty, setny i tysięczny pewnie by się znalazł, gdybym dłużej pomyślała. Już zupełnie przekonana jestem, że po kolejnym sezonie, intensywnie przeżytym na gruzińskiej ziemi, znajdę ich jeszcze całą masę, gdyż Gruzja jest krajem, który nigdy, ale to przenigdy nie przestanie zaskakiwać! Definitywnie Gruzja nie jest dobrym krajem dla każdego, kto planuje swój urlop w jakimś „egzotycznym kraju”. Po co w ogóle się wściekać i walczyć z wiatrakami, myśląc, co ja bym tutaj zmienił i w jaki sposób to przeprowadził? A bo brud, bo jeżdżą jak wariaci, bo drogo i nie dostałam nic za darmo, bo oszukali, bo kurs wymiany jest droższy na prowincji – ileż takich historii przyszło mi się nasłuchać, naprawdę, uwierzcie mi! Dlatego właśnie odradzam. Po co się denerwować, jak nasze nerwy i tak niczego nie są w stanie zmienić?

_DSC3917.JPG

            Ale… jest jedno, malutkie ALE. Gruzja jest absolutnie fascynująca. Mnie zafascynowały głównie góry Kaukazu, do których mityczni bogowie przywiązali Prometeusza za chęć pomocy niesionej ludziom. Gruzję kocha się nie tylko za zalety, jakimi są głównie przyroda i mimo wszystko niezwykle przyjaźni ludzie, ale przede wszystkim pomimo wad. Nikt nie jest idealny, takie twory nie mają prawa bycia. Wiele ludzi planuje swoje wakacje w Gruzji – to też zazwyczaj sprawdza się słabo, bo to, że GPS pokazuje 3 godziny czasu, nie oznacza, że droga będzie przejezdna, że po drodze nie zatrzymamy się na piknik i że nagle z tego pięknego poranka nie zrobi się wieczór. Czasem po prostu jedyne co trzeba, to dać się porwać. A potem tylko już niech się dzieje!

I to jest chyba w tym wszystkim najpiękniejsze.

Dzikie wojaże

Gruzińskie kompendium.

Zbliża się kolejny sezon dzikich wojaży. Jeśli jeszcze nie macie wybranego kierunku, najwyższa pora, by go znaleźć! 🙂

Wiele osób pisze do mnie: „Wybieram się do Gruzji, poradź, co mogę zobaczyć!” Jasne, z wielką chęcią doradzę, warto jest jednak najpierw poznać kilka czynników, które w 100% będą miały wpływ na zasugerowane przeze mnie miejsca.

I tak, to jest ważne:

termin przylotu do Gruzji

● ilość dni

● towarzystwo

● preferencje: zwiedzanie, kościoły, góry i trekkingi, plaże Batumi, a może wszystkiego po trochu?

Postaram się skupić na każdym czynniku i opowiedzieć Wam, dlaczego to takie istotne.

Na samym początku dodam jeszcze dla uspokojenia: TAK, GRUZJA JEST BEZPIECZNA. Naprawdę – nie mam strachu iść sama nocą przez ciemne zaułki stolicy; w takim Krakowie raczej nie czułabym zbyt komfortowo. Gruzini są dla nas mega przyjaźni, czasem aż za bardzo, każda kobieta to KRASAAAVICA, ale tyle chłopy mają, co sobie powzdychają. 😉

1)      TERMIN PRZYLOTU DO GRUZJI

Mimo, iż Gruzja jest namiastką ziemskiego raju, kawałkiem świata, który Pan Bóg przeznaczył dla siebie, ale w końcu oddał Gruzinom, w większości jest krajem górzystym. Zimą może nas zasypać, droga zostanie zamknięta, a naszą jedyną alternatywą na spędzenie urlopu będzie zamówienie kolejnego grzańca. Na początku kwietnia nie dojedziemy do Doliny Truso ani do Juty, a chcąc zrobić trekking do Sabertse do połowy drogi będziemy brodzić w śniegu po kolana, a zatem potrzebować będziemy rakiet śnieżnych i sporo zaparcia. 😉 Jeszcze w maju/czerwcu na większości przełęczy (często na wysokości ponad 3000m n.p.m.) leży śnieg i przejście chociażby trekkingu z Omalo do Szatili jest dostępne zwyczajowo dopiero od pierwszych dni lipca. Sorry, taki mamy klimat, jak powiedział klasyk. Pytanie „A jaka będzie pogoda w lipcu” również nie zawsze ma odbicie w rzeczywistości. W górach jest tak, że z rana może być piękne słońce, ciepło i przyjemnie, a po południu przyjdzie oberwanie chmury i potężne gradobicie. Podczas całego pobytu w Gruzji nie rozstawałam się ze swoją kurtką przeciwdeszczową. Mogła być zwinięta w plecaku, ale w razie niespodziewanego deszczu nie raz ratowała mi głowę. Może okazać się, że nawet w teoretycznie najbardziej stabilne miesiące, czyli lipiec i sierpień, przyjdzie załamanie pogody i spadnie śnieg, co miało miejsce chociażby w minionym sezonie.:)

_DSC0989
Połowa maja – droga do Sabertse w stronę Kazbeku (3000m).

2)      ILOŚĆ DNI

4 dni na Gruzję to bardzo mało. 7? Również niedużo, ale już cokolwiek. Optymalne są 2 tygodnie – w sam raz na pierwszy raz, by wiele zobaczyć, ale i mieć po co wracać.:) (tak przecież było ze mną). 3 tygodnie to wystarczająco na niemalże wszystko, ale skoro i tak się tu wróci (tak to jest z Gruzją, naprawdę. Nie ma mocnych), to w tym czasie można i nawet do Armenii sobie skoczyć.

3)      TOWARZYSTWO

Co innego jest, gdy jedzie się samemu. Co innego z rodziną z dziećmi. Wiadomo, maluchy mogą marudzić, źle znosić klimat i tak dalej. Grupa znajomych – dobrze, jeśli są sprawdzeni i zaprawieni w bojach. 😀 na wyprawę do Gruzji innych brać niewskazane! Trzeba wiedzieć: czy każdy członek ekipy lubi wyrypę, czy może jednak część preferuje relaks na plaży lub zwiedzanie knajpek… Wiadomo, nie ma tak, by każdemu zawsze i w pełni dogodzić, ale już przed wyjazdem warto porozmawiać o swoich oczekiwaniach, by na miejscu się nie denerwować, a po prostu cieszyć się urlopem i dać się porwać gruzińskiej spontaniczności.:)

4)      PREFERENCJE

Temat rzeka. Ja do Gruzji po raz pierwszy przyleciałam dla widoku gór Kaukazu. Wyjeżdżając tam na cały sezon (teraz będzie kolejny) również mówię: z miłości do gór. Gruzja to jednak nie tylko góry, ale i Morze Czarne, bujne lasy Adżarii, skalne miasta, Kachetia winem płynąca, bogata kultura Kolchidy, półpustynie, a nawet sawanna! Definitywnie każdy znajdzie coś dla siebie.:) I łazęga, i wspinacz, i plażowy leniuch, i sommelier… Można tak wymieniać bez końca.

_DSC4192BBBBBB
Cerkiew Cminda Sameba, czerwiec.

Skupię się na opcji „Górskiej”, z racji tego, że mam z niej najwięcej doświadczenia, którym mogłabym się z Wami podzielić.

Górsko-trekkingowo opcje są dwie (ciężko jest połączyć jedno z drugim, chyba że ma się 20 dni urlopu pod rząd;) ) 7 miesięcy prawie siedziałam w okolicach Kazbegi, ale do Swaneti mam jakiś sentyment – całkiem inne góry, inne chodzenie. ciężko wybrać co lepsze 😉 Zupełnie inną bajką jest jeszcze kilkudniowy trekking z najbardziej popularną opcją Omalo-Szatili lub Omalo-Szatili-Juta.

1) Swanetia 

jakbyście wchodzili na Elbrus, to z jego skłonów zobaczycie caaaaałą bajeczną Swanetię, najpiękniejszy widok pod słońcem!! :))))

Bazą wypadową jest Mestia. 

_DSC1870
Mestia z perspektywy.

lodowiec Chaaladi (1 dzień, gdzieś 4 godzinki cała trasa tam i z powrotem)

jeziorka Koruldi (koło 8 godzin tam i z powrotem) same jeziorka szału nie robią, ale droga do nich – prawie cały czas z widokiem na kaukaski Materhorn, czyli Uszbę, a z drugiej strony na Tetnuldi – jest przepiękna. Co do Uszby to jest taki suchar, że jak ktoś szuka sposobu na samobójstwo, to idzie na Uszbę, bo jest bardzo trudna i trzeba mieć naprawdę duże doświadczenie, by się na nią wspiąć.

Uszguli – są dwie opcje, żeby tam dotrzeć. Raz: dojechać za 20lari deliką w 2 godziny lub zrobić sobie trekking Zabeszi-Adiszi (koło 7h) i na drugi dzień do Uszguli (10h). tak w ogóle to szlak jest podzielony na 4 dni, ale odcinki są krótkie i spokojnie można to zrobić w 2-3 dni. Samo Uszguli jest na końcu świata, śliczna wioska, można tam taaaak odpocząć, że szok:) z Uszguli jest super trekking 20km pod lodowiec Szchary, najwyższej góry Gruzji. Fajny jest nocleg w Uszguli.

_DSC2366
Szchara.

 

-z wioski Mazeri (20min autem z Mestii) pod lodowiec Uszby, po drodze zahaczając o wodospady Becho – tam i z powrotem koło 8-9 godzin.

2) Kazbegi i okolice 

Dolina Truso (trekking 22km po płaskim, idealna na jeden dzień),

Juta i przełęcz Chaukhi – jeżeli się wspinacie, to polecam sam masyw :)))))) ja byłam na najprostszym z 7 wierzchołków, Rcheulishvili, tam wystarcza asekuracja lotna, trochę sypiących piargów, ale nie ma większych technicznych trudności.

_DSC8859
Masyw Chaukhi – Gruzińskie Dolomity.

-można przenocować w namiocie w okolicach przełęczy i na drugi dzień zejść sobie na drugą stronę, stronę Chewsuretii – do pięknych jezior Abudelauri (3 kolorowe jeziora) – tam też jest super nocleg, piękne okolice!!, a stamtąd są 2 godziny do najbliższej wioski – Roszki. Ogółem trasę Juta-Roszka-Juta można spokojnie zrobić w dwa dni.

podejście w stronę Kazbeku do lodowca (od kościółka Cminda Sameba trzeba liczyć ok. 4-5 godzin w jedna stronę, bezproblemowe trekkingowe podejście, prościutkie, a widoki cudowne, po drodze jest nowo wybudowane schronisko Altihut, skąd do lodowca jest jakieś 45 minut. Obok tego schroniska (miejsce nazywa się Saberdze jest również fajne miejsce na namioty, oczywiście na dziko i bezpłatnie, obok jest woda z rury. Jeżeli chcecie zakosztować troszkę więcej extrimu, to możecie dojść sobie do Stacji Meteo na 3650 m, ale to już jest przejście przez lodowiec, więc potrzebne będą raki. Obok Meteo można spać w namiotach (10 lari), lub w środku (40lari). Czasowo od kościółka trzeba liczyć 7-8 godzin w jedną stronę. Oczywiście da się dojść i wrócić w ten sam dzień, ale trzeba raniutko wyruszyć.:)

_DSC6867
Lodowiec Gergeti w drodze do Stacji Meteo.

okolice masywu Kuro – mało znane, niepopularne, bo tam nie ma szlaków, ale osobiście ja tam lubię chodzić, bo są super widoki i na Kazbek i na drugą stronę:)

wioska Arsza – 15 min autem z Kazbegi, dosłownie z 4 km – są skałki. Można iść na wspin, w okolicy także dwa piękne wodospady:)

Oczywiście jeszcze pozostaje trekking przez Tuszetię do Chewsuretii, a potem Juty (Omalo-Shatili-Juta), ale to w najkrótszym wariancie, (czyli z podjeżdżaniem) trzeba liczyć co najmniej 5 dni. Gdybyście chcieli iść cały czas – z 8. Co jeszcze do Tuszeti – trzeba pamiętać, że jedyna droga, którą można z Tbilisi dostać się do Omalo jest „otwarta” (czyt. Przejezdna bez śniegu) zazwyczaj tylko od drugiej połowy czerwca/początku lipca do końca września. Z dojazdem do Szatili jest tylko nieco lepiej, ale tam chociaż cokolwiek robią, bo pod koniec zeszłego sezonu pracowano nad utwardzeniem drogi, chociaż miejscowo, co i tak dużo daje.

_DSC0643
Widok z Przełęczy Abano – najwyżej położonej przejezdnej przełęczy tej części świata. Dalej Tuszetia.

Z serii: „trochę tego, trochę tego – objazdówka na pierwszy raz” jako miejsca konieczne zobaczenia mogę polecić:

  1. Tbilisi – stolica Gruzji, miasto piękne i klimatyczne. Z mniej sztampowych punktów mogę zarekomendować nocną panoramę miasta, którą można podziwiać z Twierdzy Narikala (tak, koniecznie nocną!)
  2. David Gareja – to miejsce z czystym sercem polecam każdemu! Średniowieczny kompleks monastyrów tuż przy granicy z Azerbejdżanem robi niesamowite wrażenie. Kosmicznie pofalowane stepy aż po sam horyzont, dzikie agamy (gatunek dużych jaszczurek) i przestrzeń bez końca nie pozostawią obojętnym! Co jeszcze lepsze – to miejsce o każdej porze roku jest totalnie inne. Byłam tam w maju – kwitnące, zielone łąki. W czerwcu – przekwitanie. Lipiec – żar z nieba. Sierpień – półpustynia. Coś pięknego!!
  3. _DSC1638
    Kosmiczne pejzaże, początek maja.
  4. Sighnaghi – kulturalna stolica regionu Kacheti, kolebki wina. Miasto Miłości (urząd stanu cywilnego pracuje całą dobę!), Gruzińska Toskania, stąd tylko rzut beretem do kachetyjskich winnic, nic, tylko jechać na „winny tur” 😀
  5. Kazbegi i cerkiew Cminda Sameba – tak, chodzi o tą pocztówkową świątynię na wzgórzu, tuż przy początku szlaku na Kazbek. Jeżeli chcielibyście podziwiać widok cerkwi i Kazbeku jednocześnie, koniecznie udajcie się w stronę Monastyru św. Eliasza i masywu Kuro (w przeciwną stronę jak na Kazbek).
  6. Mccheta – pierwsza stolica Gruzji. To tutaj miały początek gruzińska państwowość i religia. W dodatku piękny widok na łączące się rzeki Aragwi i Kury. Stąd już tylko rzut beretem do skalnego miasta Upliscyche, a stamtąd do osławionego osobą Iosifa Dżugaszwilego Gori, gdzie znajduje się muzeum tegoż jegomościa. Polecam, jako ciekawostka historyczna. Można podejść do tego z nutą groteski, ale lepiej niż na głos śmiać się w duchu.

 

Moje „Gruzińskie kompendium” jest może nieco chaotyczne, tysiąc pięćset informacji na raz, dlatego gdybyście mieli jakieś pytania – zapraszam śmiało! Najprościej skontaktować się ze mną na fejsbuku.

Mam nadzieję, że zebrana wiedza przyda się w planowaniu gruzińskich wojaży. Nie pozostaje nic innego, jak życzyć dobrej podróży i do zobaczenia gdzieś na gruzińskim szlaku! 😉

Będzie mi miło, gdy ten artykulik się komuś przyda i udostępnicie go dalej w świat! 🙂